Prawda wyzwala. Doskonale wiedzą o tym ci, którzy wyrwali się z sideł nałogu.

Grzegorz był dziennikarzem. Taki spokojny, opanowany człowiek o analitycznym umyśle. Na zewnątrz nie ujawniał emocji. Gdy zaczął pić, był pewny, że panuje nad wszystkim. Bo to tylko trochę, w każdej chwili może przestać. Mijały lata, nawet nie zauważył, kiedy stał się nałogowcem. Nie przyjmował do wiadomości, że rzadko trzeźwieje i całymi dniami chodzi „zawiany”, a nawet przyjeżdża pod wpływem do pracy. W końcu zaczął wypierać nawet to, że często traci świadomość i nie wie, co robi. „Wiesz, na osiedlu muszę mieć jakiegoś sobowtóra. Ludzie mówili, że wczoraj awanturowałem się w sklepie” – opowiadał przyjacielowi, który bezskutecznie próbował uświadomić mu, że musi się za siebie zabrać. On jednak do końca oszukiwał się, że wszystko jest w porządku. Miał 45 lat, gdy zapił się na śmierć.

Prawda jest zawsze lecząca, ale żeby po to lekarstwo sięgnąć, trzeba uznać, że się ma problem. To jednak wymaga zejścia z piedestału i przyjęcia do wiadomości faktów – jakie by nie były. Niektórzy tego zrobić nie potrafią, zwłaszcza, gdy pełnią w społeczeństwie rolę, przy której „zawodowo” wypada być wzorem i przewodnikiem.

„Przecież z jakiegoś powodu ksiądz jest suspendowany” – usłyszał kiedyś duchowny, który za pijaństwo został pozbawiony prawa wykonywania władzy święceń. „Ojciec Pio też był” – odparł ksiądz tyleż beztrosko, co nieściśle.

34 lata ani kropli

W kręgach Anonimowych Alkoholików jest zasada – kiedy chcesz coś powiedzieć, musisz zacząć od wyznania prawdy: „Jestem alkoholikiem”. To konieczne, bo bez tego będziesz się dalej oszukiwał, aż w końcu będzie za późno. A bywa za późno.

Szczęśliwi ci, którzy w porę uznali swój żałosny stan i poprosili o pomoc. Jednym z nich był Korneliusz spod Rybnika. Zaczął pić, gdy miał kilkanaście lat. Gdy miał 27, nałóg opanował go już całkowicie. – Strach, dręczenie, omamy, a do tego fizyczne cierpienie… Po prostu tragedia – wspomina Kornel. Przełom nastąpił, gdy malował ściany u cioci. Nie mając pod ręką wódki, sięgnął po jakieś perfumy w łazience. Ciocia to zauważyła. Zawiozła go do lekarza.

Istotne było to, że Kornel nie zgrywał twardziela. Wiedział, co się z nim dzieje i zdał sobie sprawę, że jest na dnie. – Ja tak cierpiałem, że sam chciałem pomocy – opowiada. Skorzystał z oferty terapii. Był zdeterminowany. „Chcę być zamknięty” – powiedział specjaliście. Wiosną 1989 roku rozpoczął 10-tygodniowy turnus w Ośrodku Leczenia Odwykowego. Istotnie, przez pierwsze tygodnie pacjenci byli pod kluczem. Tylko na Mszę w niedzielę mogli wychodzić pod kontrolą opiekuna. – Niektórzy się zgłaszali, bo chcieli po prostu wyjrzeć na świat, ale dla mnie to było naprawdę ważne. Żarliwie się modliłem – wyznaje. Znaczące były też wizyty księdza w ośrodku. Przychodził tam regularnie, taki wesoły, z gitarą. Dla Kornela to było jak promień światła. – To była jakaś łaska. Jezus dotykał mnie wtedy ze wszystkich stron – uśmiecha się. Uświadomił sobie, że uzależnienie od alkoholu to choroba duszy, ciała i umysłu, i że wszystkie te sfery muszą zostać uleczone. – Łatwiej trzeźwieć będąc wierzącym – przekonuje.

Na koniec terapii podpisał kontrakt, w którym zobowiązał się do trzeźwości przez dwa lata. Po tym czasie tylko on, spośród 24 uczestników, pozostał w abstynencji. Mało kto wierzył, że wytrwa, nawet pani psycholog z ośrodka twierdziła, że na pewno wróci do nałogu.

A jednak Kornel nigdy już nie wypił ani kropli. 2 maja minęły 34 lata jego trwania w bezustannej trzeźwości. W 1992 roku, podczas pielgrzymki Ruchu Wody Żywej, skupiającej trzeźwiejących alkoholików i ich rodziny, spotkał Dorotę, która potem została jego żoną.

Żadnego namawiania

Dorota długo się wahała, choć mówiono jej, że trzeźwi alkoholicy są wspaniałymi mężami i ojcami. Dziś sama przyznaje, że w przypadku Kornela to się w pełni sprawdziło.

Podstawą ich funkcjonowania jest życie w prawdzie. Czwórka ich dzieci wyrosła w świadomości, jak trudną przeszłość miał ich tata. Rodzice niczego przed nimi nie ukrywali, więc nikogo z rodziny nie dziwiło, że w domu zupełnie nie ma alkoholu. Jasne było dla nich, dlaczego codzienna wspólna modlitwa zawiera prośbę o trzeźwy dzień.

Kornel nie pije alkoholu, nie kupuje go i nim nie częstuje, choć w miejscu pracy nie wszyscy to rozumieją. Nie jest powszechną wiedzą, że gdy trzeźwy alkoholik powraca do picia, nie zaczyna od początku, lecz kontynuuje nałóg od miejsca, w którym się zatrzymał. Dlatego natrętny gospodarz, upierający się, że „ta kropelka przecież nie zaszkodzi”, może doprowadzić do tragedii, a ta kropelka może fatalnie zaważyć na całym dalszym życiu namawianego i jego rodziny.

Zwyczaj namawiania do picia alkoholu musi odejść w przeszłość nie tylko z uwagi na uzależnionych. Na podstawie wieloletnich badań eksperci podkreślają dziś, że żadna dawka alkoholu nie jest dla człowieka bezpieczna. Każda jest toksyczna i nikt, kto twierdzi, że kontroluje swoje picie albo celebruje tzw. picie z kulturą, nie może być pewny, że nie wpadnie w alkoholizm. Nie da się wyznaczyć granicy picia bezpiecznego i takiego, za którym zaczyna się uzależnienie.

Bez podstępu

Doświadczenia ludzi, którzy wyrwali się z sideł alkoholu, często służą im w dalszym życiu, stanowią też cenne świadectwo dla innych. Wskutek tego, co przeszli, na jednym im na ogół nie zbywa – na pokorze.

– Jeszcze w żadnej grupie nie czułem się tak dobrze, jak wśród nich. To są ludzie pozbawieni fałszu i wyniosłości, całkowicie prawdziwi i genialnie prości – zachwyca się ks. Robert, jeden z prowadzących kurs ewangelizacyjny, który odbył się swego czasu w Rybniku dla osób z kręgów AA. To było uderzające. Aktywność uczestników, ich spontaniczność i prostota, zero przyczajenia. Żaden z nich nie udawał i nie manipulował. Ktoś, kto tak jak oni boleśnie przekonał się o swoich ograniczeniach, rzadziej ma skłonność do zadzierania nosa. Oni wiedzą, że nie sobie zawdzięczają ocalenie, i że bezustannie muszą pamiętać o swojej słabości. Rozmawiasz z takim człowiekiem i wiesz, że nie ma w nim drugiego dna – jest sobą. Masz przed sobą kogoś, kto pasuje do Jezusowego stwierdzenia: „Oto człowiek, w którym nie ma podstępu”.

Problem narasta

Wspaniałe przykłady ludzi, którzy wyrwali się ze szponów alkoholizmu, nie mogą nam jednak przysłaniać faktu, że znaczna większość uzależnionych pozostaje w nałogu do końca życia, niszcząc siebie i swoje rodziny, i szkodząc społeczeństwu.

Niestety, Polacy piją coraz więcej. Dostępność alkoholu w Polsce jest wysoka, półki uginają się od trunków nawet na stacjach benzynowych, wciąż też można u nas reklamować piwo.

W 1993 roku na statystycznego Polaka przypadało 6,52 litra alkoholu. W kolejnych latach wyniki prawie stale rosły. W 2021 roku na głowę Polaka wypadało 9,70 litra czystego spirytusu. W tym samym roku Polacy wydali na alkohol niemal 45 mld zł, co stanowiło wzrost o 4 mld zł w stosunku do roku poprzedniego.

Przekłada się to na tragiczną statystykę. Uzależnionych od alkoholu jest prawie 1 mln mieszkańców naszego kraju, a 2 mln pije w sposób niebezpieczny. Po doliczeniu do tego osób współuzależnionych, czyli najczęściej rodzin pijących, okaże się, że alkohol niszczy życie zatrważającej liczby Polaków.

Czy to drogo?

Kończy się sierpień, miesiąc, w którym Kościół w Polsce od lat wzywa do zachowania abstynencji. Sierpień został wybrany ze względu na przypadające wtedy ważne uroczystości maryjne i istotne dla narodu rocznice, takie jak powstanie warszawskie czy odparcie bolszewików w 1920 roku. W sierpniu także, w uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej 1956 roku, Polacy deklarowali na Jasnej Górze: „Przyrzekamy wypowiedzieć walkę lenistwu i lekkomyślności, marnotrawstwu, pijaństwu, rozwiązłości”.

Od dawna podnoszą się głosy, że nie jest to dobry termin, głównie z racji sezonu urlopowego, podczas którego ludzie mają prawo kulturalnie korzystać z alkoholu.

Istotnie, nikt im tego prawa nie odbiera – chodzi przecież o dobrowolne podjęcie abstynencji. W przypadku katolików ma ono po części znaczenie duchowe. W tej perspektywie wyrzeczenie ma tym większy sens, im więcej kosztuje. Każdy, kto zna koszmarne skutki alkoholizmu, wie, że abstynencja nie jest wygórowaną ceną za łaskę życia w trzeźwości. Choćby tylko sierpniowa.•


Źródło:gosc.pl/

FRANCISZEK KUCHARCZAKGN 34/2023