Czasy trudne prowadzą do konfliktów, do sporów w rodzinach i w społeczeństwie, do napięć także w Kościele. Jednak w takich momentach oprócz jedności działania, miłość drugiego wyraża się również w zrozumieniu jego niezrozumienia, inności poglądów a nawet zachowań.
Oburzamy się, że ksiądz chodził z relikwiami po ulicy? Że latał z Najświętszym Sakramentem, błogosławiąc miasto albo jeździł po parafii, bo wierzy, że Jezus w monstrancji pomoże? Mówimy, że to obciach wstawiać obraz Matki Bożej w oknach albo mnożyć Msze św, żeby więcej ludzi mogło skorzystać w czasach ograniczeń?
To może nie krygujmy się i przestańmy kropić ludzi wodą święconą, święcić jajka, kiełbasy, jabłka, owies i samochody, kredą pisać na drzwiach, bo to zabobon. Wyrzućmy wszystkie relikwie, gromnice i medaliki. Przestańmy nosić feretrony, sypać kwiatki i dzielić się opłatkiem. Ściągnijmy z duchowieństwa sutanny a krzyże i obrazy ze ścian. I zacznijmy wreszcie oddawać cześć Bogu tylko „w duchu i prawdzie”. A całą naturalną potrzebę człowieka za znakami zostawmy branży jubilerskiej, fotograficznej, odzieżowej i wszelakobadziewowej.
O to nam chodzi?
Czy nie możemy zrozumieć, że są ludzie, którzy jak kobieta cierpiąca na krwotok, wierzą, że to właśnie dotyk frędzli płaszcza Jezusa ją uzdrowi? Nie możemy zrozumieć, że niektórych Jezus uzdrowi tylko śliną zmieszaną z błotem?
Nie możemy pojąć, że ten co był niedawno paralitykiem ma iść ze swoim łożem po ulicy jak pacjent z psychiatryka, a kobieta musi wylać cały flakonik alabastrowego napoju choćby to kosztowało 30 tysięcy?
Jak ciasną trzeba mieć głowę i zatwardziałe serce, żeby myśleć, że w Ewangelii jest tylko jedno zdanie: „Powiedz tylko słowo a będzie uzdrowiony mój sługa” (Mt 8,8)
To samo z Eucharystią.
Ile kazań z wielu stron płynie o tym, że do sklepu trzeba chodzić, a do kościoła nie trzeba.
Ile logicznych wywodów, że w pracy może być więcej niż 5 osób, niż 50, tyle ile trzeba, bo to konieczne życiowo.
Ile tłumaczenia, że w autobusach może być i 35, no bo jak żyć bez tego. I ile do tego emocjonalnego szantażu, że jak pójdziesz do kościoła, to jesteś odpowiedzialny za tych, co umierają.
Czy nie możemy zrozumieć, że są ludzie, dla których Eucharystia jest ważniejsza niż życie?
Że są tacy staruszkowie, którzy woleliby się zarazić i umrzeć niż przestać chodzić do kościoła?
Że są tacy, dla których Msza św. w telewizji i komunia duchowa to naprawdę nie to samo?
Że są tacy, którzy wierzą z prawosławnymi, że Komunia nie może zaszkodzić?
Że są i tacy, którzy nie potrafią pojąć, dlaczego codziennie można kupić sobie pączka, ale już nie można przystąpić do Komunii?
Że można pójść do apteki po aspirynę, ale ze spowiedzią to już lepiej może sam na sam z Bogiem?
Których logika burzy się na to, że w ogromnych Kościołach może być tylko 50 czy 5 osób a w sklepach dużo mniejszych może być i więcej?
Którzy nie mogą pogodzić się z tym, że miliony Polaków będzie się przemieszczać codziennie w tysiącach kierunków potrzebnych do życia a ich życie liturgią zostało zaklasyfikowane do kategorii basenów, koncertów, kin, teatrów i wszelkiej maści rzeczy "niekoniecznych" do życia?
Czy nie możemy zrozumieć, że są ludzie, których boli okrutnie nie to, że są ograniczenia, nie to, że nie mają dostępu do kościoła, nie to, że nie mogą może po raz pierwszy w życiu przyjmować eucharystycznego Jezusa, ale boli ich, że to co jest dla nich jest życiem i najważniejszą wartością zostało sprowadzone do kategorii rzeczy drugorzędnych?
Władzy trzeba słuchać. Państwowej i kościelnej. Ani rząd, ani tym bardziej papież czy biskupi nie chcą żadnemu wierzącemu zrobić krzywdy. Ale jeżeli jakakolwiek władza wymaga posłuszeństwa, to każdy obywatel i wierny ma prawo przynajmniej do zrozumienia.
Domagamy się zrozumienia dla homoseksualistów. Domagamy się zrozumienia kobiet, które abortują dzieci. Domagamy się prawa do życia każdemu jak mu się podoba.
Spróbujmy zatem zrozumieć inaczej myślących religijnie, a przynajmniej zostawić im prawo do takiej a nie innej reakcji. Słuchajmy lęków i racji drugich, tłumaczmy cierpliwie, o ile można.
Brońmy się jednak rękami i nogami przed pogardą, bo pogarda nigdy nie jest z Bożego Ducha, nawet kiedy ubrana w słowa o miłości bliźniego.
Bo jeśli zabraknie nam wzajemnego zrozumienia, pogarda i nienawiść zarazi i zabije wiarę więcej ludzi niż koronawirus.
Źródło: Artykuł ukazał się stronach Gościa Niedzielnego