Módl się psalmem
Psalm responsoryjny to jedna z najtrudniejszych „części” mszy, i to nie tylko dla zestresowanego śpiewającego. Na ogół jego treść nam umyka i konia z rzędem temu, kto wychodząc z kościoła po mszy zacytuje choć refren, nie mówiąc już o zwrotkach. A przecież psalm nie jest ani muzycznym przerywnikiem między czytaniami, ani chwilą na zastanawianie się, co jutro na obiad. Jakie ma zadanie? Pomóc nam w medytacji nad usłyszanym właśnie Słowem Bożym, czyli pierwszym czytaniem, i zaprosić nas do słuchania dalej. To właśnie w psalmie my, lud Boży, opowiadamy sobie o tym, jaki jest nasz Bóg i przygotowujemy na to, co On zechce nam zaraz powiedzieć w kolejnym fragmencie Pisma Świętego.
Większość psalmów mówi nam o ludzkim stanie ducha i boskim działaniu, które zmienia nasze życie. Warto skupić się i potraktować psalm jako czas medytacyjnej modlitwy, uważnego nasłuchiwania Jego głosu. Nasza uważność jest jak zaproszenie dla Ducha Świętego, by słowami psalmu wejść z nami w wewnętrzny, bliski dialog.
Słuchaj prefacji
Zaraz, zaraz, ale co to jest prefacja? Liturgiści zaraz nam powiedzą, że to pierwsza część modlitwy eucharystycznej, ale wyjaśnijmy to sobie prościej. Prefacja to modlitwa wypowiadana przez kapłana tuż przed śpiewem „Święty, święty…”, a zaraz po naszej odpowiedzi na zachętę „Dzięki składajmy Panu, Bogu naszemu”, która brzmi: „Godne to i sprawiedliwe”. „Zaprawdę godne to i sprawiedliwe…” – zaczyna wtedy mówić celebrans – i to właśnie jest początek prefacji.
Co jest takiego wyjątkowego w świątecznych prefacjach?
To, że w prosty i jasny sposób opowiadają o istocie i tajemnicy dnia, który właśnie w Kościele świętujemy.
O czym opowiada nam prefacja na Boże Ciało? Zobaczmy, co w niej jest. „W tym wielkim Sakramencie posilasz i uświęcasz swoich wiernych, aby ludzi mieszkających na jednej ziemi oświecała jedna wiara i łączyła jedna miłość. Przystępujemy do Uczty sakramentalnej, abyśmy przeniknięci Twoją łaską stawali się podobni do Chrystusa, naszego niebieskiego wzoru.”
I to jest sam konkret. Kawa na ławę. Jeśli nie masz pojęcia, co odpowiedzieć komuś, kto cię pyta, po co przychodzisz na mszę – tu jest najlepsza podpowiedź, czym jest Eucharystia, do czego służy i co nam daje. A żeby o tym powiedzieć, nie trzeba długiego, teologicznego wywodu. Wystarczają dwa zdania. Perełka, którą łatwo zrozumieć i zabrać ze sobą. W całym roku liturgicznym czeka na nas więcej niż setka takich perełek.
Zatrzymaj się pod krzyżem
Kolejnym „punktem”, który raczej „odhaczamy” na mszy, niż przeżywamy go świadomie, jest śpiew „Baranku Boży”. W czasach niepandemicznych często wykorzystywany na przekazanie znaku pokoju jeszcze kilku osobom, zdecydowanie wart jest tego, by w pełni się na nim skupić, i nie chodzi tu o piękną melodię i "przeżyciowe" wykonanie. W takim razie - o co?
Otóż równocześnie z naszym śpiewem na ołtarzu wydarza się obrzęd łamania chleba. Przemieniona w Ciało Pańskie hostia „staje się” ofiarnym Barankiem, oddającym życie, byśmy mogli żyć. Wcześniej moment przeistoczenia przenosi nas do Wieczernika, na Ostatnią Wieczerzę – teraz jesteśmy pod krzyżem i patrzymy, jak umiera Jezus. Za nas. Dla nas. To krótki moment, ale mikromedytacja znaczenia tej chwili może bardzo zmienić nasze podejście do Chleba, którym zostaniemy zaraz nakarmieni, i do ceny, za jaką zostaliśmy uratowani od śmierci i wybrani do życia, które się nie kończy, ale zaczyna w nas właśnie teraz, wraz z tym kruchym Opłatkiem.
Przez chwilę bądź setnikiem
„Oto Baranek Boży” – oznajmia nam kapłan – a my odpowiadamy: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”.
Te słowa nie są modlitewną formułką napisaną na potrzeby mszy. To fragment Ewangelii. Parafraza słów setnika, którą znajdujemy w ósmym rozdziale Ewangelii Mateusza (Mt 8,5-17). Oddajmy na chwilę głos Ewangeliście:
„Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi. Rzekł mu Jezus: Przyjdę i uzdrowię go. Lecz setnik odpowiedział: Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: Idź! - a idzie; drugiemu: Chodź tu! - a przychodzi; a słudze: Zrób to! - a robi. Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. (…) Do setnika zaś Jezus rzekł: Idź, niech ci się stanie, jak uwierzyłeś. I o tej godzinie jego sługa odzyskał zdrowie.”
Setnik. Centurion. Rzymski żołnierz, który dowodził setką ludzi. Zdecydowanie nie był religijnym Żydem, oczekującym Mesjasza i Jego cudów. I to właśnie Rzymianin i poganin przychodzi do Jezusa i prosi Go o uzdrowienie. Nie siebie. Swojego sługi. To rzymskiemu żołnierzowi wystarcza słowo: nie chce, by Jezus z nim szedł, nie chce zobaczyć cudu, nie ma swojej koncepcji wydarzeń – on tylko prosi i przyjmuje to, co Jezus mu daje, z genialną pewnością, że się to spełni.
Dobrze o tym pamiętać tuż przed momentem komunii, gdy Bóg ukrywa się w kawałeczku opłatka, w jego smaku i konsystencji, w prostocie i zwyczajności, słowami setnika przygotowując nas na to, że może wszystko bez spektakularnych efektów specjalnych, i że gdy Go o coś prosimy, wystarczy Jego słowo – i nasz wiara, że ono wystarczy.
Świadomie przyjmij błogosławieństwo
Końcowe błogosławieństwo: po zbyt długich ogłoszeniach parafialnych jest jak zielone światło pozwalające wreszcie iść do domu. Jak machanie na pożegnanie. Jak komenda „spocznij”.
A tymczasem to kapłańskie błogosławieństwo robi w naszym życiu taką robotę, o jaką zazwyczaj go nie podejrzewamy. Choć jest w tym pewien haczyk. Ale – po kolei. Jakie są skutki kapłańskiego błogosławieństwa? Otóż gładzi ono grzechy powszednie, udziela łaski uczynkowej, ogranicza w naszym życiu działanie złego ducha, a jeśli to zgodne z planem bożym wobec błogosławionego człowieka – udziela też łaski zdrowia i innych łask potrzebnych nam „na bieżąco”, w codzienności. A gdzie jest haczyk? Skuteczność błogosławieństwa nie zależy wyłącznie od jego zaistnienia, czyli faktu, że ksiądz nas błogosławi, ale także od osobistej wiary osoby, która je przyjmuje. Dlatego jest dla nas często dobrze schowanym i rzadko rozpakowywanym darem, który otrzymujemy na każdej Eucharystii. Bo żeby zadziałało na sto procent, trzeba przyjąć je świadomie i z wiarą, wiedząc, co ze sobą przynosi.
Boże Ciało, koncentrujące naszą uwagę na Eucharystii, to świetny moment, by wypróbować któryś z tych pięciu pomysłów – a może nawet wszystkie? - i wejść głębiej w ukrytą w zwyczajności tajemnicę – niezależnie od tego, na jakim etapie rozwoju jest nasza wiara.
Źródło: deon.pl