Na początek pewnik: współżycie łączy. Pomiędzy kochankami powstaje szczególna więź- uczuciowa, psychologiczna, emocjonalna, intymna - której nie dorównuje żadna inna relacja. A to dlatego, że ciało mówi językiem, który wykracza poza świadome zamiary partnera. A skoro taka więź rodzi się za każdym razem, niezależnie od tego, czy jesteśmy tego mniej czy bardziej świadomi, im więcej partnerów seksualnych, tym rodząca się więź się jest słabsza. A tym samym współżycie przedmałżeńskie dramatycznie zwiększa prawdopodobieństwo rozwodu.

Umiejętność czekania wzmacnia relacje małżeńskie. Współżycie jest wówczas czymś, czego małżonkowie doświadczają wyłącznie ze sobą wzajemnie, a zarazem czymś, czego wspólnie pragnęli. W tym czasie oczekiwania musieli się zmierzyć z wyzwaniem, które wymagało wzajemnej pomocy i dobrej woli obu stron. Musieli się uczyć szacunku do siebie nawzajem.

Współżycie przedmałżeńskie przynosi efekt lawinowy. Jest tak głębokim przeżyciem, że osłabia zdolność do podejmowania świadomych decyzji. Narzeczeństwo to czas na sprawdzenie, czy dokonaliśmy słusznego wyboru. To także czas na ewentualną zmianę decyzji. Jeśli więc współżycie nie jest w pełni satysfakcjonujące, łatwo o wniosek, że partnerzy ,,do siebie nie pasują", choć przecież małżeństwo mogłoby okazać się udane. I przeciwnie, udane współżycie może maskować rzeczywiste niezgodności, które ujawnią się dopiero po ślubie.

Między współżyciem a trwałością relacji kobiety i mężczyzny istnieje nierozerwalny związek. Czymś nienaturalnym jest więc tworzenie tak intymnej więzi, by ją potem zerwać. A dochodzi do tego niezależnie od woli osób. Obiektywne znaczenie współżycia przeważa bowiem nad znaczeniem subiektywnym. Zatwardziały Don Juan może sądzić, że żaden związek nie jest dla niego ważny, ale czy chce, czy nie chce, każdy z tych związków wyryje głęboki ślad w jego osobowości, a to dlatego, że jednoczący efekt seksu jest automatyczny.  

W tym punkcie pojawia się klasyczny zarzut. Wyobraźmy sobie, że ślub jest już tylko kwestia czasu. Decyzja podjęta, chodzi jedynie o kwestie organizacyjne (mieszkanie, praca). Dlaczego więc młodzi mieliby odmawiać sobie tego, co po ślubie staje się - według Kościoła - w pełni właściwe? Otóż takie rozumowanie jest błędne, ponieważ wychodzi od błędnej przesłanki. Także w tym wypadku współżycie nie wymaga decyzji o wyłączności i trwałości. Dopiero ślub jest punktem, od którego nie ma odwrotu, który zmienia nasze życie. Dopiero umowa małżeńska ma moc - jak pisze filozof Fulvio Di Blasi - usprawiedliwienia związku cielesnego, czyli nadania mu prawomocności wobec Boga i ludzi.

Narzeczeni nie mają „prawa posiadać się wzajemnie cieleśnie, z bardzo prostej przyczyny. Jeszcze do siebie nie należą. Seks pozamałżeński jest więc czymś w rodzaju kradzieży. A słynny dowód miłości"? Miłości nie można udowodnić. W miłość się wierzy i przeżywa się ją w odpowiedzialny sposób. Żądanie dowodu" od drugiej osoby oznacza jej uprzedmiotowienie.

Faktyczne wspólne pożycie jest więc największą pomyłką, z jaką mierzą się dzisiejsze pary. Myślą, że to „próba" przed małżeństwem, ale takie życie bez ślubu może wypróbować wszystko z wyjątkiem małżeństwa, ponieważ brakuje w nim podjętego na całe życie zobowiązania do odpowiedzialności za drugą osobę. Między współmałżonkiem a partnerem" jest wielka różnica: z jednym, jak pokazuje łacińska etymologia, dzielę jarzmo, z drugim - chleb (cum" i ,iugum” oraz „cum" i panis"). Czym innym jest dzielić z kimś posiłek, a czym innym - życie i siebie samego. Miłość osób pozostających w związkach nie jest wolna, ponieważ miłość wolna od zobowiązań to sprzeczność sama w sobie. „Do czasu" – tak zobowiązań to sprzeczność sama w sobie. ,,Do czasu" - tak mogłoby brzmieć ukryte motto każdego związku faktycznego.

A co z tymi młodymi ludźmi, którzy w drodze do małżeństwa doświadczyli upadku? Zwykle przyjmuje się milcząco - i być może po części wynika to ze zniechęcenia tych, którzy powinni edukować w tym względzie - że jeśli narzeczeni zaczęli ze sobą współżyć, nie da się zawrócić z drogi. Stało się i tyle. Zupełnie jakby niektórzy, z powodu określonego wyboru czy niewłaściwego stylu życia, byli wyłączeni spod działania łaski uświęcającej.